Wróciłam z Francji pełna wrażeń, prawie samych pozytywnych. Ostatnie dni mojej podróży były bardzo intensywne. Powoli wracam do codzienności ale mam jeszcze wiele spostrzeżeń, którymi chciałabym się podzielić.
Moimi ulubionymi wspomnieniami pozostaną francuskie targi. Odwiedziłam bardzo wiele z nich, myszkowałam po różnych stoiskach, podpatrywałam, smakowałam i zakochałam się we francuskich tradycjach kulinarnych. Odbyłam ważną lekcję tego jak należy podchodzić do kulinarnych zakupów. Francuzi nad wyraz poważnie odnoszą się do jakości produktów i ich pochodzenia. Bo w produkcji wina, serów ale też świetnego kakao, kawy albo mięsa liczy się terroir, czyli w dużym uproszczeniu miejsce pochodzenia. Na terroir wpływają rozmaite czynniki. Zależnie od produktu o jakim mowa może być to: unikatowy klimat, pora roku, gleba, rasa zwierząt i pokarm jakim się żywiły. Ser wyprodukowany w deszczowym regionie, słynącym z zielonych łąk i dobrego mleka będzie bowiem inny niż ser pochodzący z suchego klimatu. Aktualnie na całym świecie dążymy do ujednolicenia diety, bo podobne produkty są jednakowo dostępne w oddalonych od siebie krańcach świata. Jednak pleśniowe sery wytwarzane w Polsce na skalę przemysłową, z pasteryzowanego mleka będą smakowały 'tylko' podobnie do tych, które dojrzewają w jaskiniach o specyficznej wilgotności i powstają z mleka niepasteryzowanego. Takie same zasady dotyczą oryginalnej czekolady, wędlin, oliwy i wszystkich innych produktów.
Dlatego czasem warto kupować małe ilości doskonałych, oryginalnych produktów, nawet jeśli będą to zakupy po wyższych cenach. Tym kierują się jeszcze niektórzy Francuzi. Choć nie jest to nic odkrywczego trzeba przypomnieć to sobie przed wizytą na lokalnym targu i wybierać sezonowe rodzime produkty najwyższej jakości zamiast towarów sprowadzanych. Działa to też odwrotnie, bo w miejscu produkcji znakomitych serów i win należy próbować regionalnych specjałów.
Idea francuskich targów, odbywających się w dni wolne od pracy jest wspaniała. Widywałam całe rodziny udające się na niedzielny Marché Chartrons w Bordeaux. Na straganach aż roiło się od świeżych, organicznych warzyw, owoców i sezonowych grzybów. Wielkie stoiska z rybami rozpoznawałam po długiej kolejce i nawoływaniom sprzedających. Na małym stoliku obok pomocnicy na życzenie klientów obierali albo filetowali owoce morza. Do zwijanych zręcznie papierowych rożków trafiały krewetki, langustynki i różnego rodzaju małże.
Ogonek kupujących ustawiał się też po chrupiące bagietki i chleby, które choć nie najtańsze różnią się smakiem od sklepowych odpowiedników. Intrygujące były dla mnie lokalne sery kozie, dojrzewające na liściach kasztanowca albo otoczone w popiele. Stoisko z baskijskimi wędlinami obsługiwane było przez mężczyznę w czarnym berecie jak na Basków przystało. Powodzeniem cieszyły się też kwiaty, odwiedzający kupowali całe pęki kolorowych dalii.
Najbardziej przypadły mi do gustu punkty z lokalnymi przysmakami serwowanymi wprost na ulicy. W niewielkiej creperii przygotowano dla mnie pysznego, cieniutkiego naleśnika, posmarowanego solonym karmelem i masłem. Wybrałam go z wielu słodkich wariacji ale do wyboru były też wytrawne galettes z dodatkiem mąki gryczanej.
Na tym samym targu para 45-latków raczyła się butelką wina i małym camembertem. Po oczekiwaniu w kolejce kupiłam talerzyk świeżutkich ostryg i kubeczek białego wina, do spożycia na miejscu. Kusił mnie jeszcze cydr, wypieki słodkie albo mule w białym winie z gigantycznej patelni. Na rożnie obracały się pieczone kurczaki, szaszłyki i pikantne kiełbaski podawane z frytkami. Wszyscy smakowali, rozkładali swoje zakupy i zajadali wspólnie te różne pyszności.
Innym razem próbowałam smacznych podpłomyków z suszonymi pomidorami i wytrawnych tart. Spotkałam sympatycznego ojca i córkę, którzy opowiedzieli mi dużo o lokalnych tradycjach. Widziałam małe dzieci skubiące powoli kawałki suchych bagietek i ich rodziców zajadających te same bagietki z dodatkiem pâté wygrzebywanego bezpośrednio ze słoiczka.
Spotkałam się w dużą serdecznością i otwartością ze strony obcych osób, które zapraszały mnie do stolików, życzyły smacznego i uśmiechały się szeroko na wieść, że jestem obcokrajowcem. Życzyłabym sobie tylko takich targów w Polsce!
rewelacja! Też uwielbiam francuskie targi. szkoda, że u nas nie ma jeszcze takich tradycji zakupowych, gdzie niespiesznie można spędzić cały dzień kosztując, rozmawiając i popijając winko :)
OdpowiedzUsuńciekawy wpis! postaram się wchodzić tutaj częściej
OdpowiedzUsuń