piątek, 20 września 2013

Bonjour Bordeaux


Nie chciałabym wyprowadzać się z Polski na całe życie. W przekonaniu tym utwierdził mnie piękny ale i trudny czas spędzony w dwóch uroczych miastach Niemiec, który mam już na szczęście za sobą. Wyobrażam sobie jednak, że mogłabym spędzić krótki okres, powiedzmy dwa, trzy lata w ciekawym europejskim kraju. Zawsze kiedy o tym myślę przychodzą mi do głowy Włochy lub Francja. 
I oto spełnia się pragnienie poznania Francji na dobre, bo znalazłam się w eleganckim Bordeaux, w którym spędzę najbliższy miesiąc. To miasto odpowiada moim wyobrażeniom o całym kraju: odrobinę wyrafinowanym, interesującym o długoletnich tradycjach związanych z produkcją wina i kulinariami. 

Maszeruję teraz codziennie ulicami miasta zbudowanego przed wielu laty z bloków piaskowca. Rano mijam Francuzów z bagietkami pod pachą, spieszących się do pracy albo na tramwaj. Właściwie nie widuję turystów, którzy skupiają się tylko w ścisłym centrum starego miasta. Bordeaux leży nad Garonną. Na brzegach rzeki zbudowany jest stary port z dokami służącymi niegdyś handlarzom wina. Na drugi brzeg rzeki można przedostać się przez Pont de Pierre, piękny stary most. Nad Garonną toczy się życie, spacerują turyści, mieszkańcy spędzają wolny czas, jeżdżą na rowerach, rolkach albo bardzo tutaj popularnych hulajnogach. Uliczni tancerze przedstawiają małe show, żonglerzy zbierają monety po swoim występie. Na wielkim Place de la Bourse znajduje się fontanna Street Mirror, w której odbijają się wszyscy przechodzący. Co jakiś czas z fontanny wydobywa się mgła wodna nadająca otoczeniu tajemniczy wygląd. Street Mirror jest ulubionym miejscem dziecięcych zabaw. Wkoło tyle zabytków wartych odwiedzenia: bramy miejskie, dzwonnice, kościoły, muzea i kamienice. Wszystko ma specyficzny urok. Ciasne uliczki w nocy rozświetlają zawieszone w górze latarnie, jednakowe w całym mieście. Jeden z napotkanych Francuzów powiedział mi, że w Bordeaux niemal każdy kamień jest zabytkowy i miał rację. Stare budowle łączą się tutaj z codziennym życiem bez straty. Bordeaux nie jest "miastem muzeum" a ja obserwuję jego codzienność z wielką przyjemnością.


Wszędzie rosną platany, które już przybierają piękne, jesienne barwy. W platanowych alejach poprowadzono ścieżki rowerowe i chodniki dla pieszych. W samym centrum miasta gości teraz cyrk, ale jaki! Cyrk z prawdziwego zdarzenia. Chociaż jestem przeciwniczką dręczenia zwierząt z zazdrością spoglądam na kolejkę, która co wieczór ustawia się przed wielkim namiotem. Podglądam cyrkowe zwierzęta: dwa słonie, całe stado dwugarbnych wielbłądów i dzikie koty, które wygrzewają się w promieniach zachodzącego słońca. 

Miasto pełne jest małych restauracyjek i kawiarni. Można tu znaleźć sklepy wyłącznie z serem, czekoladą, francuskimi makaronikami albo winem, lokalną chlubą. Winnice Bordeaux znajdują się nawet w samym mieście, choć trudno w to uwierzyć. Właśnie z nich pochodzą trunki, słynne na cały świat. Zbliża się sezon winobrania i winnice prezentują się teraz wyjątkowo malowniczo. 
Obok wina lokalnym przysmakiem rozsławionym w całej Francji są Canele, rodzaj babeczek dostępnych obecnie w całym kraju ale niegdyś zarezerwowanych wyłącznie dla Bordeaux. O Canele oraz o winie napiszę tutaj jednak innym razem, bo warte są nieco więcej uwagi... 

3 komentarze:

  1. Ach....ale zazdroszczę...po lekturze i zdjeciach chcialbym się spakować i jechać bez zbędnej zwłoki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach....ale zazdroszczę...po lekturze i zdjeciach chcialbym się spakować i jechać bez zbędnej zwłoki...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę na blogu i komentarze :)