Gdy w Malezji przychodzi ochota na małą przekąskę na pewno znajdzie się jakaś uliczna budka, która nie da zginąć z głodu. Na każdym rogu sprzedaje się lokalne przekąski. Nie chodzi tu bowiem o regularne posiłki, które też można zjeść na ulicy. O tym napiszę innym razem.
Malajowie lubią owoce, lubią też maleńkie szaszłyki satay nadziewane na bambusowe patyczki. Największym powodzeniem cieszą się chyba smażone w cieście naleśnikowym banany, nasiona owoców jackfruit albo boczniaki. Wiedziona ciekawością spróbowałam każdego z tych przysmaków. Wszystkie są dość tłuste i smakuję najepiej gdy są jeszcze ciepłe.
Najbardziej ze wszystkich ulicznych nowości smakowały mi jednak bananowe naleśniki. Nie mam tu jednak na myśli zwykłych naleśników nadziewanych pociętym w plasterki bananem. Ciasto na te placuszki powstaje z gniecionych bananów, smażone jest na czymś w rodzaju patelni i liściach bananowca. Wewnątrz zapieczone są delikatne wiórki kokosowe. Naleśnik jest ciepły i sycący a do tego kosztuje tyle co nic.
Zwykle gdy robię zdjęcia ludzi podczas wakacji pytam ich wcześniej o zgodę. Czasem kręcą głową a niekiedy godzą się niechętnie tylko na jedno zdjęcie. Tym razem nie było problemu. Trafiłam na najbardziej uśmiechniętego sprzedawcę banana pancake w całej Malezji. Może dlatego właśnie jego naleśniki smakowały mi tak bardzo, że zjadłam 3 za jednym razem.
jakie piękne zdjęcia, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńale genialne!
OdpowiedzUsuńjej, jak pysznie wygląda! egzotycznie :))
OdpowiedzUsuń