Po drodze do pracy mijam codziennie kiosk z gazetami. Coraz mniej w nim prasy, choć tytułów nie ubywa. Sprzedają się kosmetyki, napoje a nawet kawa. Starszy pan podchodzi do okienka i kupuje gazetę. Zwykły papierowy dziennik znaczy chyba coś więcej niż wiadomości, zwłaszcza w erze telewizji, prasy internetowej, ebooków i czytników elektronicznych.
Chwilka z gazetą jest małą ale codzienną przyjemnością, taką jak filiżanka dobrej kawy. Informacje podawane są dziś na tacy, co godzinę w każdej radiowej rozgłośni. Wydania papierowe mają szansę stać się anachronizmem bo słowo pisane sprzedaje się w wersji instant, przez internetowe łącza.
Dzienniki, pachnące jeszcze farbą drukarską, ułożone są równiutko w małym okienku, tak że widać tylko ich pierwsze strony. Dzisiaj są już trochę retro. Z tych czarno białych arkuszy robiłam w dzieciństwie czapki, origami albo papier mache. Wymyślić jak najwięcej zastosowań gazety... takie były kiedyś zadania dla kreatywnych.
Pamiętam małą czytelnię na poddaszu biblioteki miejskiej, tuż obok oddziału dla dzieci. Codziennie przychodził do niej bardzo wysoki i bardzo szczupły pan w szylkretowych okularach. Znały go wszystkie bibliotekarki, bo zjawiał się codziennie tylko po to by poczytać gazety.
Gdy byłam dzieckiem czytałam co tydzień Świerszczyk, a później Świat Młodych. Od tamtego czasu czytanie prasy zawsze będzie dla mnie przyjemnością. Prasa drukowana to zbytek, na który niektórym szkoda pieniędzy.
Rozumiem argumenty ekologów, rozumiem że drukowane gazety zajmują dużo miejsca, tak samo zresztą jak książki. Czasopisma można jednak pożyczać, można też korzystać z bibliotek, tak jak mój znajomy pan z czytelni. Czytanie papierowej gazety albo ulubionego tygodnika jest jednak czymś szczególnym. Dlatego nie chcę z tego rezygnować i przynajmniej od czasu do czasu kupuję wersje papierowe. Do drukowanych tekstów wracam o wiele częściej niż do czytanych online. Lubię sobotnie poranki z gazetą tak samo jak szelest stron i wyczekiwanie na nowy numer ulubionego miesięcznika, który trafi na mały stosik przy moim łóżku. Przeglądam go wiele razy, gdy tylko znajdę wolną chwilkę. Strata czasu? Dla mnie nie.
Zrobiłam sałatkę na upał, z dodatkiem słodkiego i chłodnego arbuza oraz orzeźwiającej mięty. Zjem ją zamiast obiadu, bo gdy temperatura osiąga blisko 30 stopni nie mam ochoty na nic ciężkiego. Połączenie słodkiego arbuza i słonego sera z delikatną miętą oraz cierpką rukolą jest idealnym rozwiązaniem na sobotnie popołudnie.
Sałatka z arbuzem
porcja dla dwóch osób
1 kg dojrzałego arbuza
200g sera feta albo innego bałkańskiego sera
po garści sałat (roszponki, radicchio, karbowanej)
opakowanie rukoli
3-4 gałązki świeżej mięty
świeżo zmielony pieprz
sok z jednej cytryny
5 łyżek oliwy z oliwek
Przepis jest bardzo prosty a przygotowanie trwa kilka minut. Arbuza wydrążyłam w kształt kulek i odstawiłam w chłodne miejsce. Umytą sałatę porwałam na małe kawałki, dodałam najwięcej rukoli bo bardzo lubię jej smak w sałatkach. Dodatkowo rukola jest tu jednym z bardziej wyrazistych akcentów. Wszystko ułożyłam na talerzu, gałązki mięty obrałam z listków i posypałam nimi sałatkę. Osobno przygotowałam sos. Oliwę wymieszałam z sokiem z cytryny i świeżo zmielonym pieprzem a następnie polałam nimi sałatkę.
Smacznego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę na blogu i komentarze :)