Przed wyjazdem na Kubę spotykałam się ciągle z przerażającymi opowieściami o tamtejszej kuchni. Legendarne pustki w sklepach, niczym w czasie polskiego PRL-u rzeczywiście oznaczają małą dostępność importowanych produktów. Ale przecież ja jechałam na Kubę przede wszystkim po to by spróbować kuchni lokalnej. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania i mam dużo "smacznych" wspomnień z Kuby.
W codziennym życiu Kubańczyka nie ma kulinarnego urozmaicenia. W sklepach jest niewiele ale każdy umie kombinować i jest w stanie zdobyć cenne produkty żywnościowe. Wyścig o smakowite posiłki zaczyna się już rano od kolejki w piekarni. Na Kubie dostępne jest głównie białe pszenne pieczywo. Na śniadanie jada się przede wszystkim puszyste bułeczki. Szanująca się gospodyni musi "odstać" swoje w kolejce po mleko. W okienku mleczarni sprzedawca napełnia przy pomocy lejka plastikowe butelki po napojach. I już w torbie mamy świeże mleko, idealne do porannej kawy.
A kawa na Kubie jest znakomita! W każdym domu na wyposażeniu jest kawiarka, zwana czasem tygielkiem. Kubańczycy parzą w niej świetną ale bardzo mocną mokkę, którą potem rozcieńczają świeżo przegotowanym i bardzo tłustym mlekiem. W kawiarniach czarny napój zaparza się w ciśnieniowym ekspresie. Podaje się go czasem z równiutko wystruganym kawałkiem trzciny cukrowej. Trzcinę należy zagryzać jak ciasteczko, po to by wyssać z niej słodki nektar.
Podróż na Kubę jest unikatowym przeżyciem głównie ze względu na bliską interakcję z jej mieszkańcami, za sprawą domów gościnnych casa particular. Kubańczycy, którzy przyjmują gości w swoich domach traktują ich jak członków swoich rodzin. Czują się swobodnie w ich obecności i są bardzo otwarci. Przygotowują też dla gości pyszne, domowe jedzenie. Śniadania podawane w casa particular wyglądają trochę inaczej niż codzienne posiłki mieszkańców Kuby. Oprócz kawy rankiem podaje się marmoladę z guawy, miód i oczywiście świeże owoce, których na Kubie nigdy nie brakuje. Świeże ananasy, mango, małe słodkie banany czy papaja goszczą na stołach w biednych i bogatych domach. Rano jada się też jajka na miękko, sadzone albo w formie omletu. Herbata jest towarem trudno dostępnym, dlatego oprócz kawy Kubańczycy przygotowują pyszne owocowe soki.
Na obiad i kolację gotuje się zróżnicowane potrawy mięsne, owoce morza oraz ryby. Dania serwowane w casa particular są to uczciwe porcje mało przetworzonego jedzenia, wyjątkowo smaczne i urozmaicone. Osobliwością gastronomiczną na Kubie są paladary, czyli prywatne, rodzinne restauracje. Działają zwykle w większych miastach albo tam gdzie pojawiają się turyści. Menu w takich restauracjach nie ustępuje temu, które proponują casa particular.
Najpopularniejszą potrawą mięsną na Kubie jest chyba ropa vieja, czyli duszona w sosie pomidorowym i rozdrobniona wołowina. Wieprzowinę się smaży, piecze albo grilluje. Oprócz niej Kubańczycy jadają też drób i dużo ryb. Dieta biedniejszych mieszkańców tego kraju bazuje na czarnej i czerwonej fasoli oraz ryżu. Kubański sposób podawania ryżu to potrawa zwana Moros y Cristianos czyli Maurowie i Chrześcijanie. Jest to biały ryż, który symbolizuje chrześcijan i czarna fasola z przyprawami, odpowiednik Maurów. Niekiedy zamiast tradycyjnego congri (to inna nazwa na fasolę z ryżem) fasolę podaje się w formie ciemnej zupy, którą polewa się ugotowany biały ryż. Do kolacji i obiadu podaje się też specjalną odmianę frytowanych, zielonych bananów, gotowany maniok albo słodkie ziemniaki.
W restauracjach serwowane są nieco bardziej wykwintne dania. Nadal są to potrawy powstałe z dobrej jakości lokalnych składników ale sposób ich przygotowania przypomina dużo bardziej kuchnię któregoś z krajów europejskich. W przydrożnych restauracjach można zjeść kanapki z masłem i serem albo szynką, niczym amerykański sandwich. Na Kubie zwane są mixto i dodatkowo zawierają pikle i wyraziste salsy. W Hawanie na przykład próbowałam kurczaka w sosie z dodatkiem słodkiego świeżego ananasa i pesto. Innym razem kurczaka frytowanego, podawanego z maniokiem. Nie odmawiałam sobie też krewetek w smakowitych zestawieniach ani świeżej langusty czy ryb. W modnych restauracjach koktajlom z owoców morza towarzyszą pikantne albo delikatne salsy. Do tego podawane są świeże lub lekko blanszowane warzywa. Jeśli chodzi o kulinaria Kuba nie zostaje w tyle...
Osobnym tematem jest jedzenie sprzedawane na ulicach. Prawie wszędzie można spotkać małe okienka w ścianie albo beczki, w których wypieka się lokalną pizzę. Pizza jest przekąską wszędobylską, kosztuje kilka peso, czyli około złotówkę i prawie zawsze ustawia się po nią kolejka. Kubańska pizza to drożdżowy placek z sosem pomidorowym i raczej kiepskiej jakości serem. Dodatki można wybrać według uznania. Moim faworytem została pizza z cebulą.
W dużych miastach, na rogach ulic widać kobiety z wózkami wypełnionymi różnymi małymi snackami. Są to słone krakersy, słodkie frytowane churros, rurki waflowe albo rożki obtaczane w kryształkach cukru. Uliczni sprzedawcy handlują też orzeszkami ziemnymi upakowanymi w cienkie, papierowe rożki. Za jedno wymienialne peso można stać się szczęśliwym nabywcą trzech rożków, które otwiera się na górze a orzeszki można wsypywać bezpośrednio do ust.
Bardziej głodni mogą posilić się hamburgerami albo podsmażanym ryżem. Tu już nie będę szafować słowami, te przekąski nie przypadły mi do gustu. Kupiłam pudełko z szarej tektury z małym plastikowym widelcem. W środku był tłusty ryż, pomieszany z kawałkami świńskiej skóry wraz ze szczeciną i liściastymi warzywami. Z drugiej strony nie ma co narzekać, za równowartość ośmiu lokalnych peso w innym kraju nie kupiłabym nawet pudełka zapałek.
Ulubionym deserem na Kubie są lody. Najpopularniejsza lodziarnia zwie się Coppelią i ma swoje filie w każdym większym mieście. W dzielnicy Vedado, w Havanie jest najsłynniejsza kubańska Coppelia. Budynek ma kształt ufo i wydzielone sektory dla turystów i lokalnych. W sektorach tych sprzedawany jest dokładnie ten sam asortyment, czyli cztery smaki lodów (truskawkowy, czekoladowy, śmietankowy i...czekoladowo-śmietankowy), tyle że w różnych cenach. Lody nakładane są do szklanych miseczek a porcje waży się przed sprzedażą. Nie ma jednorazowych plastikowych kubeczków ani plastikowych łyżeczek. A może coś Wam to przypomina?
Dla ochłody najlepiej nadają się granity. W wózku-termosie transportowane są wielkie bryły lodu, które kruszy granitkowy sprzedawca. Lód zmieszany z cukrowym syropem trafia do szklaneczek, wychylanych na miejscu przez liczną kilentelę. Wózek z granitami oblegają dzieci i dorośli. Przypomina mi to legendę o słynnych, swojskich saturatorach sprzed lat...
Bo podróż na Kubę jest jak podróż w czasie.
wszystko mi sie tu podoba super !
OdpowiedzUsuńwydaje się ok
OdpowiedzUsuńTa kulinarna podróż wygląda bardzo zachęcająco.
OdpowiedzUsuń