To była nasza ostatnia noc w Havanie. Rozglądaliśmy się wkoło, pod kapitolem stały rzędy taksówek. Chevrolety, fordy i stare modele cadillaca. Kierowcy raz po raz pokrzykiwali 'taxi! taxi!' Obok zatrzymały się coco taxi, żółte motoriksze, które w tej części świata nazywa się taksówkami kokosowymi.
Wybraliśmy niebieskiego pontiaca z lat pięćdziesiątych. Tapicerka z białej skóry, wielka biała kanapa zamiast tylnego siedzenia a wewnątrz niebieski wąż z ledowymi światełkami, podwieszony pod sufitem. Jeszcze w głowie miałam rytm marakasów z piosenki zasłyszanej po drodze a już z głośników popłynął ubiegłoroczny kubański przebój 'Vivir mi Vida'. Bo Kuba jest muzyką. Jest zmysłową rumbą, gorącą salsą, zawadiackim reggaeton i rozkołysanym son. Wszędzie ją słychać, wszędzie się tańczy do upadłego i śpiewa. Muzyka wywołuje uśmiech i przyspiesza puls.
Nasza taksówka miała oczywiście opuszczone szyby. Powietrze było jeszcze przyjemnie gorące, choć słońce dawno już zaszło. Jechaliśmy powoli bulwarem El Prado, dwa pasy ruchu przecinał długi, pusty o tej porze deptak. W ciągu dnia uliczni artyści sprzedają tam swoje obrazy. W nocy przechadzają się tamtędy tylko zabłąkani turyści i bezdomne psy. Dotarliśmy do Maleconu, ulubionego miejsca spotkań wszystkich młodych i starych Kubańczyków. Morze było spokojne, choć kilka dni wcześniej wielkie i słone fale uderzały o nabrzeże. Nasza taksówka jechała już szybciej. Po Maleconie spacerowały przytulone pary, grupy nastolatków i całe rodziny z dziećmi. Wychylałam się przez okno by zapamiętać atmosferę tego miejsca. Minęliśmy Havana centro, minęliśmy słynny hotel National a nasz taksówkarz spytał skąd jesteśmy?
-Polaco? Wczoraj w telewizji oglądałem polski film o człowieku z żelaza!
-To niemożliwe!
Wysiedliśmy w eklektycznej dzielnicy Vedado. Udaliśmy się do jazz klubu o intrygującej nazwie La zorra y el cuervo, co w wolnym tłumaczeniu oznacza 'Lis i kruk'. Aby wejść do środka trzeba przejść przez czerwoną budkę telefoniczną. Do picia wybór pięciu koktajli, wszystkie na bazie najlepszego kubańskiego rumu. Kelnerka najpierw zakręciła młynek ręką a potem postukała pięścią by przekazać nasze zamówienie do baru. Elegancki barman w białej koszuli i muszce zmiksował więc w blenderze orzeźwiające daiquri a później wycisnął miętowe listki do mojego mojito. Ciekawe jak na migi zamawia się cuba libre? Koncert zaczął się o 23.00. Słuchaliśmy NU jazzu i popijaliśmy zimne koktajle aż do późnych godzin...
Nie będzie zaskakujące jeśli napiszę, że Havana jest miastem, które mnie zachwyciło.
W dzień jest inspirująca, wesoła i biedna. W nocy tej biedy nie widać a miasto ożywa muzyką z barów, restauracji i nocnych klubów. Rozbrzmiewają piosenki Buena Vista Social Club i wszędzie migają kolorowe taksówki, na widok których do końca nie przestawałam się dziwić.
Taka Havana zostanie w mojej pamięci.
Mam tu garść zdjęć z Havany, może to miasto zachwyci Was tak jak mnie?
cdn...
Jakie piękne zdjęcia! Już zaglądałam ostatnio kilka razy i wreszcie się doczekałam. Relacja też bardzo ciekawa:):)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie Hania ;)
OdpowiedzUsuńCiepłe pozdrowienia pędzą już do Ciebie, do Kolonii z Warszawy!
Dawno tak fajnego bloga nie widziałem :)
OdpowiedzUsuńinteresujący wpis!
OdpowiedzUsuńmocno inspirujący wpis!
OdpowiedzUsuńtaxi to taxi i tyle w tym temacie
OdpowiedzUsuńchciałabym to zobaczyć na żywo
OdpowiedzUsuńTaksówka wygląda elegancko :D Ciekawy wpis
OdpowiedzUsuń