Wyrwałam się przedświątecznej gorączce i zdążyłam dziś pojeździć na łyżwach. Zmobilizowało mnie to żeby w ogóle wyjść z domu. Na zewnątrz mgła i wilgoć, świąteczne świetlne dekoracje ledwie prześwitują w mroku.
Rozgrzewam się imbirowym napojem albo grzanym winem.
Czytam przy tym więcej niż latem.
Prezenty kupiłam już dawno temu, wystarczy je tylko ładnie opakować. Pakowanie sprawia mi niemałą frajdę i przywiązuję do tego dużo uwagi.
Teraz oddaję się już przyjemnym kulinarnym zajęciom. Planuję jeszcze przygotowanie wielu słodkich upominków, które podaruję zamiast tradycyjnych prezentów. Marynuję śledzie, wycinam i piekę ciasteczka. Moje pierniki kruszeją już w największej puszce. Nadchodzący tydzień będzie dla mnie bardzo zajęty.
Poza smakołykami na Święta gotuję jednogarnkowce i potrawy, które robią się same, żeby oszczędzić czas. W weekend zabrałam się za coś co zajmuje odrobinę więcej czasu, tak jak dzisiejsze tajskie szaszłyki satay. Ich przygotowanie jest banalnie proste ale wymaga wcześniejszego marynowania mięsa i nadziania go na patyczki. Później już tylko trochę czasu w piekarniku lub na grillu. Do tego sałata, może trochę ryżu i obiad będzie miłą odmianą. Spróbujcie sami.
Satay z kurczaka
3 łyżki oleju arachidowego
2 ząbki czosnku (przeciśnięte przez praskę)
2 łyżeczki białego octu winnego
pół łyżeczki dobrej mieszanki curry
1łyżka cukru demerara
2 łyżki sosu ostrygowego
szczypta mielonego chili
pierś z kurczaka
patyczki do szaszłyków (namoczone w wodzie).
opcjonalnie
papryka albo świeży ananas
Kurczaka pokroiłam w paseczki i lekko posoliłam (solimy ostrożnie bo sos ostrygowy, który jest składnikiem marynaty jest dosyć słony). W szczelnie zamykanym naczyniu przygotowałam marynatę. Wszystkie składniki wymieszałam trzepaczką balonową, aż do uzyskania jednolitej emulsji. Kurczaka marynowałam przez 8 godzin w lodówce. Godzinę przed pieczeniem wyjęłam aby się ogrzał.
Paseczki kurczaka nadziewałam na namoczone w wodzie patyki do szaszłyków. Mokre patyki nie spalą się tak łatwo na ruszcie. Satay można przetykać kawałkami świeżej papryki, ananasem albo nawet plasterkami młodych, lekko obgotowanych kolb kukurydzy.
Szaszłyki pieczemy w piekarniku pod rozgrzanym grillem (jeszcze lepiej na grillu elektrycznym albo węglowym), w temperaturze 220 stopni do zrumienienia. Brązowy cukier karmelizuje i sprawia, że szaszłyki wyglądają apetycznie. Pozostałe składniki marynaty sprawiają, że mięso jest kruche i wilgotne.
bardzo lubię takie przysmaki! :]
OdpowiedzUsuńJadlem takie w Malezji...chyba sobie zrobie i przyponne ten smak. ��
OdpowiedzUsuńTen wpis odmienił moje życie!
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie bardzo ten wpis! Nie zatrzymuj się i rób swoje.
OdpowiedzUsuńCiekawy i interesujący wpis :)
OdpowiedzUsuńmnóstwo inspiracji na tym blogu!
OdpowiedzUsuńUdało się Ci się wszystko naprawdę dobrze opisać
OdpowiedzUsuńArtykuł bardzo dobry ! zresztą jak zawsze :)
OdpowiedzUsuń