Jedną z ulubionych książek mojego dzieciństwa jest Przez dziurkę od klucza autorstwa Krystyny Siesickiej. To jest książka do gruntu dziewczyńska i traktuje w dużej mierze o gotowaniu. Może właśnie dlatego tak ją polubiłam. Wracałam do niej setki razy, czytałam od początku do końca albo na wyrywki. Ostatnio znów poczytywałam ją w autobusie, bo krótkie rozdziały są w sam raz na kilka przystanków. Jeśli jednak ktoś jeszcze tej książki nie zna dodam prędko, że jej bohaterką jest Joanna i jej cała rodzina, z ciepłą i dowcipną babunią na czele. Akcja toczy się w czasach, w których sklepowe półki świeciły pustkami i tylko kreatywność gospodyń decydowała o tym jak urozmaicone dania pojawiały się na stołach. Jeśli jednak chodzi o różnice pokoleniowe albo problemy rodzinne chyba nic się do dziś nie zmieniło. Może dlatego Przez dziurkę od klucza nie straciło nic a nic na aktualności. Tak samo jak niezawodne rady naszych babć i książkowej babuni.
Kupiłam pierwsze dzikie żurawiny. Na razie tylko małą garstkę. Niedługo pojawią się żurawiny hodowlane, dorodne i duże. Razem z żurawinami przychodzą pierwsze chłodne dni. Pora więc na kisiel żurawinowy do picia, który rozgrzewa nie gorzej niż herbata z cytryną. Zamiast przepisu zacytuję dziś fragment książki, którą nie przez przypadek akurat dziś wspomniałam.
A czy babunia by nie płakała na moim miejscu? Gdyby babunia zrozumiała nagle, że babunia jest zwyczajnym potworem, to jak by babuni wtedy było? Nawet mi przez myśl nie przeszło, że ja jestem takim potworem, babuniu, czuję się wprost haniebnie! Chyba pójdę po żurawiny i zrobię wam taki rzadziutki kisiel do picia, może mi to poprawi samopoczucie. Ila mam kupić, babuniu? Tak, żeby mi wyszło około trzech litrów tego picia?
-Trzydzieści deka, Joasiu!
-A cukru?
-Pewnie około ćwierć kilo, ale to musisz spróbować, kiedy się już rozpuści, i w razie czego dodać jeszcze trochę.
-Myślę, że mi się to jakoś uda, mam takie przeczucie!
Więc tak: najpierw zagotuję żurawiny w małej ilości wody i zaraz przetrę je przez cedzak, potem doleję do tego resztę wody, wsypię cukier i kiedy już się to wszystko będzie gotowało, wleję siedem czubatych łyżeczek mąki ziemniaczanej rozpuszczonej w zimnej wodzie, tak, babuniu?
-Tak, kochanie, i pamiętaj, żeby mieszać kisiel bardzo energicznie w chwili dodawania mąki. Zdejmiesz z gazu, gdy tylko zagotuje się i zacznie gęstnieć. Ale pamiętaj Joasiu, że to ma być picie, a nie klasyczny kisiel.
-Wiem o czym babunia myśli! O tym klajstrze, który zrobiłam poprzednim razem! To bardzo uprzejmie z babuni strony, że babunia o nim mówi "klasyczny kisiel"!
Mój kisiel bardziej przypominał wersję klasyczną, dodałam bowiem podwojoną ilość mąki ziemniaczanej. Dodatkowo nie wszystkie żurawiny przetarłam przez sito, dlatego że lubię odrobinę owoców w kisielu, nawet jeśli jest są to żurawiny. Nie należy jednak przesadzać gdyż skórka naturalnych żurawin zostawia goryczkę. Taki kisiel żurawinowy jest o niebo lepszy od tego z torebki, tak samo łatwy w przygotowaniu i bardzo zdrowy. Polecam!
Przepis pochodzi oczywiście z książki:
Przez dziurkę od klucza
Krystyna Siesicka
wydawnictwo Siedmioróg 1994
Mało apetyczne te zdjęcia w tej filiżance.
OdpowiedzUsuńŚlicznie i apetycznie wygląda.
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam, ale na pewno to zrobię:)
OdpowiedzUsuńA kisiel żurawinowy robiła moja Babunia i ja go robię.
Taki właśnie do picia, nie klasyczny;)
Pycha!
Trochę na filiżanka obklejona.
OdpowiedzUsuń@ Tygrysica, polecam i dziękuję za miłe słowo
OdpowiedzUsuń@ Anonimowi filiżanka obklejona bo kisiel był do jedzenia a nie tylko do zdjęcia :) Wyglądał więc jak ciepły kisiel :)
I nawet smakował całkiem dobrze!
@ Konwalie, koniecznie przeczytaj książkę, lekka i bardzo pozytywna!
Pozdrawiam ciepło
Książka super :) i ja ją nie raz czytałam :) A na taki kisielek mam wielką ochotę, tylko żurawin brak :( surtsey
OdpowiedzUsuńkisiel bez chemi
OdpowiedzUsuń