Zasadą każdego globtrotera jest jedzenie na ulicy, bo tylko tam można poznać prawdziwą lokalną kuchnię. Uliczne jedzenie jest świeże, prawdziwie sezonowe i zazwyczaj smaczne. Miejscowi kupują tylko znane pokarmy dobrej jakości. Często jednak smaki ulicznych potraw rodzą się w biedzie. Na takie tanie przekąski stać każdego przechodnia. Wysmażona patelnia z olejem, mały przenośny grill albo wózek z gotowaną kukurydzą zapowiada uliczną ucztę. Zapach przyciąga pieszych już z daleka, głodny nie przejdzie obojętnie.
Prawdziwą uliczną ucztę można przeżyć na ulicach Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Choć i w Europie sprzedaje się małe przekąski na wynos, to nie równają się one z daniami, które serwują na ulicach Pekinu, Dehli albo choćby Bangkoku. Duże zaludnienie wielkich azjatyckich aglomeracji sprawia, że popyt na uliczne jedzenie jest duży, dlatego małe jadłodajnie rosną tam jak grzyby po deszczu.
W Północnej Indii budy z jedzeniem nazywa się dhaba, podają w nich proste ale smaczne dania z ryżu i mięsa. Najczęściej są to pikantne curry, smażone w ghee pierożki samosa albo ciepłe naany prosto z pieca tandoor. Na każdym niemal rogu rozstawia się witaminowy skład, straganik z warzywami i owocami do przegryzania. Podobnie w Tajlandii, Kambodży i Wietnamie co chwila napotkać można stoiska z owocami wszelakiego rodzaju. Owe przenośne miksery serwują soki z owoców sezonowych: kremowe koktajle z bananem, mango, ananasowe cuda z dodatkiem limonki albo papai. Moim faworytem z Kambodży jest chrupki naleśnik smażony z bananem. Ciasto przypomina mi sajgonkę ale smaży się je na czymś w rodzaju przenośnej patelni. Jeszcze ciepły naleśnik znika błyskawicznie i zostaje mi po nim tylko trochę tłuszczu na palcach. Równie łakomie pogryzam ciasteczka z nadzieniem z bezy. Dobrze, że pieką się tylko chwilkę! Tajlandia słynie z drobnych szaszłyków satay, które nadziane na bambusowe kijki łatwo się pieką na grillu. Jeszcze łatwiej wziąć je w dłoń i powędrować z tłumem przetaczającym się ulicami Bangkoku. Innym lokalnym przysmakiem, który skradł moje serce jest pad thai, czyli solidna porcja smażonego makaronu z jajkiem, przyprawami, orzeszkami ziemnymi, kiełkami i dodatkami różnego rodzaju. Przygotownie pad thai zajmuje dosłownie kilka minut, wystarczy wybrać skład dania i już nasz ulubiony makaron jest podrzucany na patelni.
Jedną z lepszych ulicznych kolacji jadłam w Stone Town na Zanzibarze. W tej szerokości geograficznej słońce zachodzi już około osiemnastej. Wtedy spacery po wąskich uliczkach Kamiennego Miasta mogą być już niebezpieczne. Jednak jest jedno miejsce, do którego wszyscy wracają chętnie. Serwują tam grillowane dania z owoców morza i ryb, jajeczne omlety oraz pieczone owoce drzewa chlebowego. Ulica jest gwarna, jasna od światła olejowych lamp a wkoło panuje gorąca, niezapomniana atmosfera.
Nie wszystkie lokalne smakołyki musimy próbować. Są jednak tacy, którzy nie przejdą obojętnie na przykład nieopodal stoiska ze smażonymi owadami. Jedyny raz nie zdecydowałam się na skosztowanie specjału uwielbianego przez lokalną ludność. Był to sok z trzciny cukrowej tłoczony na lodzie. Wiedziałam że smakuje niezwykle. Strach przed wypiciem niepasteryzowanego soku, w którym może roić się od drobnoustrojów i pasożytów tym razem pokonał mój apetyt. Jedzenie i picie serwowane na ulicach jest częstokroć bardzo pikantne. Rozgrzewające przyprawy pobudzają ciągle system odpornościowy, dzięki czemu nie zachorujemy, o ile w ogóle będziemy z stanie zjeść ognistego, egzotycznego snacka. Czasem jednak rozsądek musi wziąć górę nad ciekawością. We wszystkich innych przypadkach podróż bez spróbowania lokalnych specjałów uważam za nieudaną.
bardzo ciekawe! ja osoboście będąć w Egipcie miałam obawy co do jedzenia gołębia z budki na ulicy...
OdpowiedzUsuńpięknie napisany post ;]
OdpowiedzUsuńtaki radosny i zadowalający.
och, chciałabym też tak móc podróżowac! kiedyś na pewno sprawię, że wyruszę w świat.
http://www.slodkakarmel-itka.blogspot.com
http://www.karmel-itka.blogspot.com
Pięknie opisałaś uliczne obyczaje jedzeniowe dalekich zakątków i smakowicie zarazem. I do tego dobry podkład foto. Dziś żałuję, że gdy byłam na Bali, a w szczególności w Tajlandii przecedzając się wśród licznych budek, stoisk pojedynczych i tych na targowiskach z lokalnymi przysmakami nie skusiłam się. Było to wynikiem tego,że z jednej strony bałam się pochorować, mając na uwadze higienę przygotowywania potraw, a po drugie, moja podróż kulinarna rozpoczęła się dopiero po kilku latach. Dziś bym sobie nie odpuściłam takiej uczty. Byłam już "mądrzejsza" w Turcji i Izraelu, gdzie pozwoliłam sobie na kilka smakołyków wprost z ulicznego stoiska. A teraz marzę o dalekich podróżach, które połączę z moja kulinarną pasją i oby nastąpiły szybciej niż zakładam. Pozdr. serdecznie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie egzotyczne obrazki z lokalnym jedzeniem w roli głównej. Zazdroszczę wrażeń kulinarnych.
OdpowiedzUsuńUważać trzeba, ale ugotowane albo dobrze wysmażone potrawy można jeść prawie zawsze. Życzę wielu niezapomnianych podróży, bogatych kulinarnie rzecz jasna!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)