Jakiś czas temu miałam okazję poznać interesującego człowieka, który sporą część swojego życia spędził w pobliżu Bieguna południowego. Zajmował się tam pracą naukową, a konkretnie obserwacją słoni morskich na Antarktydzie. Na tym pustkowiu polarnym przebywał w towarzystwie kilkorga kolegów po fachu oraz wielkich stad pingwinów i fok. Ekspedycja polarna nudną przygodą nie jest, a wręcz przeciwnie, jak się okazało obfituje w zabawne zdarzenia. Antarktyda w czasie lata i zimy zachwyca swym pięknem ale i zaskakuje trudnymi warunkami. Od Arktyki różni się tym, że przez wiele lat zwierzęta koła podbiegunowego były jej jedynymi mieszkańcami. Zupełnie inaczej niż w polarnym regionie północy. Tam już od wieków ludzie osiedlali się na stałe. Choć przeżycie w surowych warunkach chłodu i mrozu wydaje się wręcz niemożliwe Arktyka jest domem społeczności Innuitów, czyli Eskimosów.
Przez te wszystkie zachęcające opowieści ostatnio wbrew wysokim temperaturom panującym za oknem sięgnęłąm po książkę o przygodzie arktycznej, opowiadanej przez Kari Herbert. Córka polarnika Sir Wallego Herberta spędziła kilka lat wczesnego dzieciństwa na północno-zachodniej Grenlandii. Wally Herbert zabrał swoją młodą żonę i malutką córeczkę na ekspedycję polarną. Nawet dziś wydaje się to lekkomyślne ale wiele lat temu było z pewnością jeszcze bardziej zaskakujące. Społeczność Innuitów przyjęła młodą Rodzinę jak swoją. Kari została przygarnięta jak córka i siostra przez eskimoską rodzinę Avataka i Marii, sąsiadującą z domostwem Herbertów na wyspie nazywanej dziś nazwiskiem Sir Wallego. Kari po latach wróciła w miejsca zapamiętane z dzieciństwa, by przypomnieć sobie więzi łączące ją z całą kulturą eskimoskich przodków-Thule.
Dzięki Kari przed moimi oczami maluje się krajobraz Wyspy Herberta i podbiegunowych miasteczek, piękno arktycznej wiosny i zwyczaje tamtejszej ludności sprzed lat. Współcześni Innuici żyją już nieco inaczej, wzbogaceni o zdobycze cywilizacji. Ciągle jednak noszą kamiki, czyli buty z foczej skóry, które najlepiej izolują przed mrozem. Futra są do dziś stałym elementem ubioru ludzi z Thule. Nadal jeszcze popularnym środkiem transportu na Grenlandii są psie zaprzęgi. Już eskimoskie dzieci uczy się władania biczem, by w przyszłości mogły powozić samodzielnie. Organizuje się dla nich nawet mini wyścigi, które są ważnym wydarzeniem dla lokalnej ludności. Góry lodowe, o których wiele dowiedziałam się od poznanego wcześniej polarnika dla Eskimosów są źródłem wody pitnej, tak jak przed laty. Innuici są bardzo gościnni, dzielą się chętnie posiłkiem i przyjmują serdecznie przybyszów o czym Kari przekonała się osobiście. Cenionym przysmakiem, pozostałością dawnej diety jest mataak, czyli z języka inuktun, surowy tłuszcz morskich polarnych zwierząt. Częstowanie mataakiem jest wyrazem troski, za który chyba skłonna byłabym podziękować...Zwyczaj polowania na narwale i foki jest głęboko zakorzeniony w kulturze Thule. Mięso oraz tłuszcz służyły dawniej jako jedyne źródło pożywienia, a futra były materiałem na ubrania przydatne w niesprzyjających warunkach. Myśliwi do dziś polują na ssaki morskie, ba nawet na niedźwiedzie polarne! Zresztą prymitywne, acz niełatwe metody polowań są dokładnie opisane we wspomnieniach Kari Herbert.
Oprócz niewątpliwie fascynujących ciekawostek w książce przybliżone są też współczesne problemy Innuitów: ocieplenie klimatu, które utrudnia polowania i poruszanie się saniami w lecie, alkoholizm oraz masowe emigracje młodych ludzi pragnących zdobyć wykształcenie w wielkich miastach Europy. Dziś na Grenlandię docierają statki z kontynentalnymi zapasami żywności ale też statki turystyczne. Na jednym z nich pracuje właśnie poznany przeze mnie 'polarnik'. Być może Grenlandia nie jest tropikalną wyspą ale wydaje się być bardzo egzotyczna i choć Arktykę i Antarktydę oglądałam tylko oczami innych, wydają mi się dziwnie znajome.
Kari Herbert
Córka polarnika. Zapiski z krańca świata.
Listopad 2010
wydawnictwo: Carta Blanca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę na blogu i komentarze :)